Od czasu startu swojej misji, jak i finalnego dotarcia na orbitę docelową, teleskop Jamesa Webba pozostaje na ustach wszystkich – zarówno osób związanych ze środowiskiem naukowym, jak i zwykłych entuzjastów. Po 30-dniowej podróży, a następnie kilku miesiącach żmudnej kalibracji – teleskop stał się gotów do działania. Wykonane zostały pierwsze zdjęcia, w tym te, które przedstawiało dotychczas najbardziej szczegółowy i znany nam obraz wszechświata. Naukowcy nie mieli jednak łatwo, gdyż natrafiono na pewne trudności – w ostatnich miesiącach teleskop został sześciokrotnie trafiony mikrometeorytami, a ostatnie z nich doprowadziło do uszkodzenia głównego zwierciadła. Okazało się, że wyrządzone przez te kosmiczne okruchy szkody są bardziej dotkliwe, niż pierwotnie zakładali naukowcy z NASA. Czy misja teleskopu Jamesa Webba stoi pod znakiem zapytania?
Zderzenie.
Jak przekazali przedstawiciele agencji kosmicznych, które odpowiadają za stworzenie tego obserwatorium – przypomnijmy, że mowa tu o naukowcach z Europejskiej Agencji Kosmicznej, Kanadyjskiej Agencji Kosmicznej oraz NASA – główne zwierciadło teleskopu Jamesa Webba zostało trafione meteoroidem, a więc niewielkim okruchem skalnym. Nie będzie to miało większego wpływu na przebieg misji, a naukowcy już rozpoczęli pracę nad wdrożeniem odpowiednich sposobów mających na celu zminimalizowanie ryzyka wystąpienia podobnych zdarzeń w przyszłości.
Raport agencji.
W udostępnionym przez agencje kosmiczne raporcie możemy jednak przeczytać, że pod koniec maja teleskop Jamesa Webba został trafiony o wiele większym mikrometeoroidem, a wyrządzone przez to szkody będą niemożliwe do naprawienia. Jak jednak radzono sobie z podobnymi zdarzeniami wcześniej? Naukowcy tłumaczyli, że tego rodzaju uszkodzenia były możliwe do naprawienia poprzez wprowadzenia zmian w obliczeniach. Jak podkreślili astronomowie, okazuje się, że teleskop Jamesa Webba może być o wiele bardziej podatny na uszkodzenia spowodowane mikrometeoroidami, niż w przeszłości zakładano.